
Na początek kilka sztywnych faktów.
Po pierwsze każdy, kto chce tworzyć biżuterię z metali szlachetnych musi zarejestrować swój niepowtarzalny znak imienny w urzędzie probierczym. My od początku nazywamy go potocznie imiennikiem. Najłatwiej porównać go do tablicy rejestracyjnej samochodu, czyli znak musi być niepowtarzalny i spełniać konkretne normy.
Po drugie - każdy wyrób z metali szlachetnej powinien być oznaczony tym znakiem imiennym.
Nasza przygoda z rejestracją znaku była przyjemna, szybka grafika w Corelu, akceptacja przez Urząd, wykonanie dłuta. Koszamrek zaczął się w momencie, gdy przyszedł czas wybijania!

Jak to w małej początkującej firmie - ograniczałyśmy koszty, więc dzielnie same zajęłyśmy się wybijaniem imiennika (zresztą jak większością rzeczy w tamtym okresie).
Wybijanie 5 sztuk nie było problemem, ale doskonale pamiętamy pewien weekend w którym MUSIAŁYŚMY wybić ich 400. Natychmiast. Ciepły sierpniowy wieczór, telefony od znajomych dzwoniące co chwile (ostatnie imprezy wakacji), a my na balkonie z młotkami. Do teraz jesteśmy wdzięczne sąsiadom za brak skarg na odgłosy stukania młotkiem w metal przez całą noc! Jesteście najlepsi!
Do teraz również pamiętamy ten ból nadgarstka, który towarzyszył nam już po 3 godzinach wybijania.
Samo wybijanie również było koszmarkiem, zwłaszcza estetycznym. By imiennik dokładnie odbił się na naszej blaszce musiałyśmy całkiem mocno uderzyć młotkiem w dłutko. By nie było zbyt kolorowo - siła uderzenia wyginała imiennik - kolejne 15 minut trwało prostowanie blaszki w jak najbardziej delikatny sposób.
Na szczęście dzisiaj już nie stukamy młotkami, a blaszki nie są powyginane :). Nasze imienniki są laserowo oznaczane w Urzędzie Probierczym. Dzień w którym po raz pierwszy odebrałyśmy laserowo znakowane imienniki z Urzędu był jednym z szczęśliwszych w dziejach Moonberga!
